Cała przygoda zaczęła się prawie rok temu, kiedy to na portalu ngo.pl znalazłem ogłoszenie Fundacji Wspierania i Rozwoju Kreatywności, że poszukują Trenera Kreatywności. Spróbowałem . W dniu kiedy wyjeżdżałem na obóz, stojąc na parkingu w Nadmie zadzwoniła Kasia i mówi, że zaprasza na jutro na rozmowę. Powiedziałem, że lada moment jadę na obóz i że może po powrocie. Usłyszałem, wówczas coś w rodzaju, że nie ma problemu skontaktujemy się później. Pomyślałem, że to standardowa odpowiedź i że już więcej nie zadzwonią. Niespodzianką po powrocie okazał się telefon od Kasi. Rozmowa się odbyła. Była cześć po angielsku i po tej części myślałem, że już po ptakach. Wypadłem tragicznie. Jednak i tym razem dostałem telefon na dalszy etap. Żeby nie przeciągać skończyłem na szkoleniu dla Trenerów programu Destination Imagination. Wrzesień / Październik powinienem zacząć pracę jednak grupa się nie zebrała. Trudno się mówi. Listopada / Grudzień dzwoni Kasia i mówi, że jest grupa i czy jestem zainteresowany. Zgodziłem się. To co było finałem tego działania możecie przeczytać tutaj. Było to dla wszystkich zaskoczenie. Dla dzieci, dla rodziców, dla mnie. Pamiętam, że jak dzwoniłem potem do Rodzinki mówiąc o wyniku wspominałem od razu że lecimy do USA na Global Finals. Szybko paszport, potem wiza i w drogę. Nie czułem tego do końca, ze względu na wiele spraw które dopiero teraz się sfinalizowały lub do polowy lipca sfinalizują. Po prostu włączył mi się tryb zadaniowy. Mój mózg traktował to jako kolejny wyjazd jakich wiele było tego roku. Pominął tylko fakt, że będzie to wyjazd z 6 dzieci z 2 przesiadkami, że będzie to inny kontynent, odmienna kultura i że najbliższa bratnia dusza będzie kilkanaście tysięcy kilometrów od Ciebie.
Cała zachodnia przygoda rozpoczęła się 19 maja około południa gdy wszyscy zebraliśmy się na Lotnisku w Warszawie. Był stresik. Nigdy nie leciałem samolotem, a tu od razu 2 przesiadki i lot nad Atlantykiem i te wszystkie odprawy. Zaczęło mi się robić słabo, pomyślałem torebki pójdą w ruch. Denerwowałem się też dziećmi, bo takie małe ciapki, a w Niemczech mało czasu na przesiadkę. Tymi przesiadkami także się stresowałem. Pierwsza odprawa za nami, idziemy pod Gate'a i ulga. Zaraz pierwszy bunt. Poszliśmy do sklepu by kupić TYLKO wodę, według ustaleń z rodzicami na czas lotu tylko woda i tylko woda, nic kolorowego i chemicznego. Dosłownie był płacz, bo nie można żelków kupić. Potem płacz, że każdy chce gumę do żucia. To z Sylwią pomyślałem że dobra niech kupi jedno i się podzieli. To też płacz bo JA nie mogę kupić, albo płacz bo się musi podzielić. Jako w drodze powrotnej nikt nie wspomniał potem o gumie. Dzieci oczywiście miały swój argument, że im rodzice pozwolili i na pewno nic takiego nie ustalali, a w każdym razie nie ich i że zaraz napiszą maila do rodziców, co też zrobili i czym mnie rozbawili niemal do łez[ dosłownie ]. Wchodzimy na podkład. Jest stres, zaraz będzie kolorowo. Ale przypomniał mi się materiał Damiana Redmera i zamieniłem stres na ciekawość. Ruszyliśmy, czuje przyspieszenie i jest dobrze, nawet super, uśmiecham się. Wznosimy się i czar pryska, zatoki, głowa, nieprzyjemne uczucie, nie byłem wstanie patrzeć przez okno, dopiero od Waszyngtonu mój organizm się z tym oswoił i było już do końca dobrze.
Przed całym wyjazdem poczytałem o lotniskach na jakich będziemy i wcale mnie to nie uspokoiło. Albo jedno z największych albo najruchliwsze albo inny NAJ. Frankfurt był chyba największym. Ale był tak ogromny ze nie byliśmy w stanie poczuć tego ogromu, może i dobrze. Na szczęście lądowanie i start były z tego samego terminalu a oznakowanie jest tam takie, że trzeba by się mocno postarać aby się tam zgubić. Mieliśmy w sumie 60 min na przesiadkę. Jesteśmy w okolicach Gate A20 a mamy dojść do Z22 i według oznaczeń daleka droga przed nami i słońce nie raz nam błyscie... sam był dał radę myślę, ale mam ze sobą 6 żółwi . Już myślałem, że nauczę się czegoś nowego. Co zrobić gdy spóźnisz się na swój lot. A tu raptem patrze winda do Gate'u Z. 3 piętro i jesteśmy. Pusto przy gate'cie i podchodzi do Nas typowa amerykanka, chyba celniczka[ przypominała tą dziewczynę z serialu słodkie zmartwienia ]. Seria standardowych pytań, po co dlaczego, na jak długo, czy dzieci mają zgody itp. Dzieci oczywiście nas zagłuszały. Wątku zachowań dzieci tu nie będzie. Został on przekazany rodzicom. Czasem zastanawiam się ile osób z wywiadu pracuje na lotniskach i w samolotach. Nie dość ze wniosek wizowy to streszczenie twojego życia to jeszcze pytania na lotniskach. Ale wracając do tematu, troszkę powiedzieliśmy nie prawdy, że jesteśmy nauczycielami ze szkoły, ja preferowałem określenie Team Manager. Ale wsiedliśmy na pokład po jakiś 40 min od wylądowania, czyli sukces. Ogólnie podróżowanie z grupą jest fajne bo wystarczyło przekroczyć próg lotniska i nagle zjawiały się różne istoty gotowe nieść pomoc. Moja idea sie poszerzyła rób tak by to ludzie przychodzili do Ciebie a nie Ty do nich. No dobra nie idea ale taki MLMowy kierunek.
Frankfurt - Waszyngton, samolot duży, jego silnik większy niż mój garaż, łagodniejszy start, łagodniejsze wznoszenie. Widoki za oknem momentami bajeczne. Muzyczka, telewizorek, jedzonko. Tutaj bardzo dziękuję Pani Stewardesie która nam pomogła z tymi karteczkami celnymi, bo byśmy mieli problem. Jedna grupa wpisała, że nic nie ma a pies zwęszył owoce i był problem. 8h lotu jakoś przeszło, zniżanie się trwało wieki, a nieprzyjemności jakie temu towarzyszyły myślałem, że nigdy się nie skończą. Wysiadając powiedziano, że Ci co na transfer to purpurową linią idą, a ci co docelowo to żółtą. Mieliśmy zagwostkę jak wygląda purpurowy, w końcu doszliśmy do wniosku, że to nie żółty i tyle. Potem okazało się że prócz koloru [ odcień fioletu ] jest napis Transfer i zaczęła się długa wycieczka do okienka przeznaczenia . Oczywiście zaraz podeszła Pani z pytaniem co i jak. Sylwia poszła rozmawiać z Panem . Chwila oczekiwania i oficjalnie jesteśmy na terenie United States of America. Jeszcze czekało nas ponowne nadanie bagażu, dosłownie wyglądało to tak, że odebraliśmy bagaż, przeszliśmy z 10-20 m i położyliśmy go na innej taśmie. Kontrola bezpieczeństwa i zaczęła się wycieczka przez lotnisko. To było najbardziej przestrzenne lotnisko ze wszystkich, było tam kilka wystaw, coś ala mini galerie i nawet przejechałem się wewnętrzną koleją. Dotarliśmy go naszego Gate, całość bardzo przypominała klimatem lotnisko z serialu Srzydła. Długo czekaliśmy na lot. Gdy nastał ten moment wyszliśmy na płytę lotniska i weszliśmy do małego odrzutowca[ max 40 osób ] i w drogę do Knoxville. To co mi się podobało to fakt, ze miałem dużo, dużo miejsce w nogach i podczas tego lotu już patrzyłem w miarę dobrze przez szybę, podziwiając ziemie nocą i obserwując lądujące samoloty. w Knoxville lotnisko miało własne patio z fontanną. Autokar jaki nas odebrał był wielkości normalnej ale miał znacznie mniej foteli przez co miał więcej miejsca i w ogóle jakiś luksusowy, podłoga była imitacją podłogi drewnianej. Po mimo, że dostaliśmy sms że autokar ma nas wieźć do hotelu, że zostaliśmy zarejestrowani itp co także mówiliśmy osobom nas odbierających zawiózł Nas do rejestracji i jakoś tam nagle ludzie dostali języka i powiedzieli, że to nic ale autokar miał nas przywieźć tu i dopiero wan zawiózł nas do hotelu. Przynajmniej zobaczyłem Knoxville nocą. Ładna architektura, to fakt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz